Na początku lipca Szywalski ukończył triathlonowe mistrzostwa Europy we Frankfurcie, a już miesiąc później - trochę niespodziewanie - rzuciło go do Zatoki Gdańskiej, by wziąć udział w prestiżowych zawodach w Gdyni.
– To był nieplanowany start, bo dostałem darmową wejściówkę na start od wspierającej mnie firmy Ale Active. Ponieważ moim mottem jest hasło „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”, zdecydowałem się pojechać i potraktować to jako mocny trening – opowiada Alan.
Scenariusz imprezy jako pierwszą przeszkodę do pokonania zakładał 1900 metrów „kąpieli w morzu”, lecz z uwagi na bardzo trudne warunki atmosferyczne zagrażające bezpieczeństwu uczestników organizatorzy zadecydowali o odwołaniu tej części rywalizacji.
Nie było przeszkód, by przeprowadzić konkurencję rowerową (trasa liczyła 90 kilometrów – przyp. red.), a deszcz, przeszywający wiatr i liczne przewyższenia nie ułatwiały startującym zadania.
– Jechałem mocno, bo przecież miał to być solidny trening, ale na 55. kilometrze, chcąc uniknąć na zakręcie kontaktu z jadącym blisko mnie rywalem, zahaczyłem o pobocze. Skończyło się na tym, że przy prędkości 48 kilometrów na godzinę zaliczyłem upadek na prawy bok – relacjonuje nasz rozmówca. – Poobijany pozbierałem się i na adrenalinie ruszyłem w dalszą drogę. Niestety, to nie był koniec moich przygód w tej konkurencji, bo 30 kilometrów dalej znowu upadłem. Tym razem przy wjeżdżaniu na kostkę brukową podbiło mi przednie koło i poleciałem na barierki. Uderzyłem o nie kaskiem i obdarłem sobie drugi bok – dodawał niewątpliwy pechowiec gdyńskiej imprezy.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 14 sierpnia - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze