Z Sylwią Konefał, właścicielką domu pogrzebowego z Gogolina, rozmawia Michał Mandola.
- Pani Sylwio… czy do śmierci można przywyknąć? Codziennie tyle pochówków, tyle składanych kondolencji. Dla rodzin pogrążonych w żałobie to często prawdziwe dramaty, a dla pracowników zakładu pogrzebowego – codzienność. Co robić, aby ta rutyna… nie była rutyną?
- Do momentu śmierci nie można się przyzwyczaić, nawet jeśli pracuje się w branży pogrzebowej. Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy emocje. Żal i żałoba to co prawda naturalne procesy wplecione w nasze życie, ale codzienna konfrontacja z nimi, ze śmiercią, smutkiem i rozpaczą jest bardzo trudna. Niejednokrotnie walczymy ze swoimi nastrojami, chwilami zwątpienia. Tego wszystkiego nie ułatwia nam fakt, że jesteśmy od zawsze związani z Gogolinem i okolicami i większość odchodzących osób znaliśmy osobiście. Staramy się każdy pogrzeb wykonać z należytym szacunkiem, zgodnie z życzeniami rodzin zmarłych. Paradoksalnie życie każdego dnia uczy nas jak cieszyć się z tego, co daje nam los. Mając na co dzień styczność ze śmiercią, bardziej doceniamy każdy moment naszego życia, każdą dobrą, piękną i radosną chwilę. Niemniej kruchość i przemijanie życia są bardzo odczuwalne. Równowagę w tych jakże skrajnych emocjach odnajdujemy w sensie pomagania innym w najtrudniejszych dla nich chwilach.
- Podczas ceremonii pogrzebowych ludziom towarzyszą różne, czasami skrajne emocje. Są sytuacje, gdy umiera starsza osoba i rodzina jest pogodzona z jej odejściem, ale są przecież też trudniejsze pogrzeby, gdy w trumnie trzeba złożyć dziecko albo młodą osobę. Czy były takie ceremonie, które zapamiętała Pani na całe życie?
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 29 października - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze