Znane są oficjalne wyniki wyborów parlamentarnych. Wiadomo, że 5 mandatów otrzymała Koalicja Obywatelska, 4 - Prawo i Sprawiedliwość i po jednym Trzecia Droga, Nowa Lewica i Konfederacja. Okazuje się, że choć komitet wyborczy mniejszości niemieckiej wystawił do sejmu 24-osobową listę, to mandatu poselskiego ostatecznie nie udało się zdobyć. Z szacunków wynika, że zabrakło im około 4 tysięcy głosów. Ostatecznie mniejszość niemiecka zajęła szóste miejsce w wyborach na Opolszczyźnie z poparciem w wysokości zaledwie 5,3 proc.
To pierwsza taka sytuacja od upadku komunizmu. Nowa polityczna rzeczywistość szokuje działaczy mniejszości niemieckiej i opinię publiczną. Wynik pokazał, że mniejszości niemieckiej wcale nie należy się mandat poselski „z automatu”.
Ważniejsze ratowanie demokracji
KWW Mniejszość Niemiecka wydał oficjalny komunikat w tej sprawie. Działacze tłumaczą, że „z zaskoczeniem i smutkiem” przyjęli informację o nieuzyskaniu mandatu poselskiego i senatorskiego dla żadnego z kandydatów startujących z listy nr 11. Zwracają też uwagę na ważny problem, z którym trzeba się było zmierzyć podczas tej kampanii.
„Mamy świadomość, że w sytuacji, kiedy 15 października bieżącego roku ważyły się losy demokratycznej Polski i jej miejsca w Europie, wielu wyborców stanęło przed dylematem: dokonać wyboru dużych partii, które w przekazie medialnym były wskazywane jako te, które mają wpływ na kierunek rozwoju kraju czy regionalnego komitetu, który funkcjonuje tylko na poziomie jednego województwa”? – czytamy w komunikacie.
Pomimo utraty swojego reprezentanta w polskim parlamencie działacze są przekonani, że zmiana przyniesie „demokratyzację życia społecznego, poprawę wielu fundamentalnych filarów państwa i powrót do elementarnego dialogu społecznego”.
To był plebiscyt, a my jesteśmy ofiarą
Poseł Ryszard Galla, który kończy swoją piątą kadencję w Sejmie, z przykrością przyjął informację o tym, że KWW Mniejszość Niemiecka nie otrzymała ani jednego mandatu. Trudno się dziwić, bo jeszcze w trakcie kampanii opolscy Niemcy liczyli nawet na dwa miejsca w ławach sejmowych. Polityk uważa, że kampania była poprowadzona dobrze, a mimo to nie udało się osiągnąć sukcesu.
Co ciekawe, poseł Galla nazywa wybory parlamentarne plebiscytem. Dlaczego? Jego zdaniem wielu wyborców oddawało głosy na duże partie opozycyjne tylko po to, by w Polsce przywrócić standardy demokratyczne. W podobnym tonie wypowiada się także wicemarszałek województwa opolskiego i kandydatka do Sejmu Zuzanna Donath-Kasiura. Ona również twierdzi, że wielu wyborców potraktowało minione wybory jak plebiscyt. A sam wynik uznała za zdany egzamin ze społeczeństwa obywatelskiego.
Wiadomość o nieuzyskanym mandacie sejmowym przyjął z wielkim żalem lider TSKN-u Rafał Bartek.
- Staliśmy się ofiarą tych wyborów – mówi Rafał Bartek. – Musimy pamiętać, że nasze ugrupowanie ma charakter regionalny, w związku z czym trudno nam się mierzyć z wielkimi „mocarzami” partyjnymi.
Lider TSKN-u zaznacza, że wybory przypominały wojnę pomiędzy PiS-em i antyPiS-em. W takim układzie sił politycznych trudno było się „przebić” mniejszości niemieckiej. Rafał Bartek zwraca uwagę na jeszcze jedną trudną kwestię. Jego zdaniem wiele osób do wyborów podeszło „taktycznie”.
- Nawet osoby rozwieszające nasze banery wyborcze i deklarujące przynależność do mniejszości niemieckiej pytały, „na kogo mamy głosować, żeby odsunąć PiS od władzy” – dodaje Bartek. – Dochodziło więc do takich sytuacji, że ludzie związani z naszym środowiskiem głosowali na inne ugrupowania polityczne tylko po to, by przywrócić w Polsce demokratyczne standardy i na tym polegała ta taktyka głosowania.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 24 października - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze