- Na samym początku trzeba powiedzieć, że na Ukrainę jeździ już Ksiądz od wielu lat… Dlaczego?
- Z Ukrainą jestem związany od wielu lat. Pierwszy raz zainteresowałem się tym krajem, gdy dowiedziałem się, że podczas II wojny światowej pod Winnicą zginął mój dziadek. Dotarłem wtedy do dokumentów potwierdzających, że takie zdarzenie miało miejsce. Pierwszy raz pojechałem tam na uroczystości pogrzebowe, które związane były z przeniesieniem grobów poległych żołnierzy, w tym także mojego dziadka, którzy ostatecznie spoczęli na cmentarzu w Kijowie. Podczas tamtej wizyty, jak i kolejnych, zacząłem poznawać coraz więcej osób. Zaprzyjaźniłem się m.in. z księdzem Janem Fafułą, proboszczem i budowniczym kościoła w Zimnej Wodzie na Ukrainie. Dzięki niemu poznałem także wielu innych posługujących tam księży. Miałem zaszczyt poznać też abpa Mokrzyckiego z Lwowa i jego biskupa pomocniczego Edwarda Kawę, którego też ostatnio odwiedziłem.
- Jak często Ksiądz jeździł na Ukrainę?
- Praktycznie każdego roku, a pierwszy raz pojechałem tam dziesięć lat temu.
- I Ukraina księdza oczarowała…
- Ukraina mnie oczarowała, ale najbardziej ludzie, którzy tam mieszkają. Są bardzo gościnni, otwarci i życzliwi. Witają cię tym, co mają. Ukraina zawsze przypominała mi moje dzieciństwo w Polsce. Ludzie wieczorami przychodzą z pastwiska wraz ze swoją trzodą, siadają przed domem, rozmawiają ze sobą, przychodzą sąsiedzi. Na Ukrainie jakoś wszyscy mają czas i nikt nie patrzy na zegarek czy na telefon. Tam czas jakby się tam zatrzymał. To mi po prostu przypomina moje dzieciństwo.
- Czy ostatnie wyprawy na Ukrainę jakoś zmieniły spojrzenie Księdza na świat i ludzi?
Szczegóły w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 26 kwietnia - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze