Zbóje dokonywali śmiałych napadów, rabowali… i dzielili się zdobyczą z biednymi i potrzebującymi. Część łupów też ukrywali i ponoć do dzisiaj czekają na odkrycie. Część historii o tej dwójce jest prawdziwa i potwierdzona, część pochodzi z przekazu ustnego i są to może jedynie legendy. Ale od początku.
Vinzent Elias, po polsku znany jako Wincenty Eliasz urodził się w 1845 roku w wiosce Malino, dzisiejszej dzielnicy Opola Malinie, a dzieciństwo spędził w Straduni w dzisiejszym powiecie krapkowickim. Carl Andreas Pistulka (Karol Pistulka) miał przyjść na świat 4 lutego 1849 roku w ówczesnym Klein Strehlitz, dzisiejszych Strzeleczkach. Potwierdzać ma to kopia aktu urodzenia przechowywana w urzędzie gminy w Strzeleczkach. Oboje wyróżniali się niezwykłą zuchwałością, pomysłowością i zwinnością. Zaczynali wpierw osobno od małych kradzieży, lecz rozwijali się w swoim „fachu” i brali się za coraz to większe akcje. Elias zwrócił uwagę Pistulki, który wciągnął go w swoją bandę i tak stali się wspólnikami. Początek ich działalności przypisuje się na lata 70. XIX wieku. Historii o tej dwójce jest wiele i dotyczą całego terenu Górnego Śląska, ale jest też kilka z ich najbliższego heimatu.
Skarb z Obrowca
Pistulka i Elias lubili wykradać złoto i pieniądze bogaczy, szczególnie górnośląskich potentatów i szlachty. Gdy swych łupów nie zdecydowali się rozdać, musieli je gdzieś ukryć. W Obrowcu w tamtym czasie budowano kościół, jednak z braku funduszy budowę zatrzymano, a w świątyni urządzono skład trzciny. Zbóje dokładnie znali to miejsce, gdyż używali go za kryjówkę. To właśnie tam mieli ukryć garnek pełen złota, który jednak nigdy nie został odnaleziony.
Dar za gościnę
Rabowane przez Pistulkę i Eliasa skarby nie są tylko wymysłem, bo ich łupy udawało się naprawdę odnajdywać. Zbóje kręcili się w okolicach Gogolina i gdy nadchodził zmierzch, byli właśnie w Kamieniu Śląskim. Zapukali do pewnej rodziny i poprosili ich o nocleg, a ci zapewnili im kwaterę na strychu i poczęstowali jedzeniem. Rozbójnicy odwdzięczyli się gotówką i poszli w swoją stronę. Los chciał, że po pewnym czasie, znów kręcili się po tych okolicach i zatrzymali się u tej samej rodziny. Niestety tym razem nie mieli czym się odwdzięczyć za gościnę. Polecili gospodarzom odszukać most w okolicy Bytomia i przeszukać tam ziemię, w której mieli znaleźć dwa złote zegarki. Z dzisiejszej perspektywy może to brzmieć dziwnie, kto uwierzy w takie brednie? A no właśnie. Pistulka i Elias mieli w owym czasie dużą renomę w regionie, ale także zaufanie społeczne, dzięki swej hojności wobec najuboższych. Gospodarze wiedzieli, że zbójnicy nie chcą z nich zakpić i uwierzyli im. Udali się do Bytomia, odnaleźli most i odkopali obiecane złote zegarki.
Słynna studnia w Straduni
Zbójnikom z naszych ziem trzeba przypisać zwinność i spryt. Niestety nie zawsze los im sprzyjał i skłaniał tym samym do widowiskowych ucieczek przed żandarmami. To właśnie w swojej rodzimej miejscowości w Strzeleczkach, doszło do takiego widowiska. Pistulka, szukając schronienia przed pogonią, uniósł wieko studni w pobliżu rynku, wlazł do środka i szybko zatrzasnął. Zamarł w bezruchu i starał się uspokoić oddech. Z zewnątrz dobiegały go krzyki i kroki ścigających i każdy dźwięk mógł go zdradzić. Przechytrzył jednak ścigających, bo ci nie wpadli na to, że rozbójnik mógł się skryć w studni. No i pobiegli dalej, a Pistulka poczekał jeszcze, aż miał pewność, że wokół zapanował spokój, i wygramolił się ze studni.
Mistrzowie przebrania i ulubieńcy społeczeństwa
Zbójnicy byli sprytni, mądrze planowali swoje napady i pilnowali by nie odnieść porażki. Tutaj weszła im pewna taktyka - zamiast rabować zawsze w tym samym ubraniu, rozbójnicy zmieniali swoje stroje i można powiedzieć nawet, że tożsamości i role. Można było ich spotkać w łachmanach jako żebraków, w mundurach żandarmów, czasami nawet w wykwintnym szlacheckim odzieniu, albo całych na czarno, jako kominiarzy. Kto pragnął ich schwytać, musiał mieć dobre oko. A pragnęli tego dokonać, gdyż to, czym się zajmowali, bez wątpienia było bezprawne! Po prostu: grali na nosach możnym i wymiarowi sprawiedliwości.
Jeśli chodzi o naszych rozbójników, to widać ten paradoks społeczny: z perspektywy zamożnych byli zwykłymi bandytami, ale dla biednych, dla ludzi w potrzebie byli bohaterami, którzy czasami może nawet gwarantowali im przeżycie. Cieszyli się sympatią zwykłych ludzi i uważano ich za wyjątkowych. Nie dziwi więc, że ludzie zaczęli szerzyć opowieści i dowcipy na temat tej dwójki. Pistulka i Eliasz zyskali rozgłos, który sprawił, że zainteresowała się nimi pruska prasa. Za jej sprawą o ich wyczynach czytano w całym kraju i zyskali coraz większą popularność. Na początku XX wieku w galerii Castans Panopticum przy ulicy Unter den Linden w Berlinie można nawet było podziwiać ich woskowe figury, co świadczy o ich sławie. Figury te berlińczycy oglądali w czasie, gdy kres działalności Pistulki i Eliasa dobiegał jednak końca.
Koniec z rozbójnictwem!
Niestety historia tych zbójników nie kończy się happy-endem. W 1875 roku wyczerpali swój limit szczęścia. Pistulkę w Zielinie miała wydać kochanka, bądź chłop, któremu pomagał. Miał właśnie w nocy zostawiać datek pod drzwiami, ale zrobił to w stroju nieco za wykwintnym, jak na tamte okoliczności. Zaalarmowano straże, które miały uchwycić rzekomego szlachcica. Pistulka rzucił się do ucieczki i ruszył przez pola w kierunku przysiółka Buława przy Pisarzowicach. Tuż przed linią drzew dopadli go żandarmi i właśnie w ten sposób wpadł im w ręce nie kto inny jak nasz słynny zbój Pistulka. Jako, że tyle czasu już polowali na niego, straże od razu skuły go w łańcuchy tak grube i mocne, że nie miał jakichkolwiek szans ucieczki. Został przetransportowany do Bytomia, gdzie dzielnie bronił się przed sądem, jednak ostatecznie skazano go na ścięcie, a do czasu egzekucji miał siedzieć w więzieniu w Raciborzu. Według niektórych źródeł kara śmierci miała zostać zmieniona na dożywocie przez cesarza Wilhelma II. Pewne jest, że Pistulka długo za kratami nie posiedział, gdyż zmarł w 1875 lub 1876 roku w wyniku zatrucia spowodowanego połykaniem surowego tytoniu. Mówiono, że w ten sposób zrobił władzy ostatni numer.
Wincenty Eliasz wpadł kilka miesięcy po Pistulce. Również był w areszcie w Bytomiu i też skazano go na skrócenie o głowę. W jego przypadku jednak potwierdzone jest, że wyrok zamieniono na dożywotnią odsiadkę w więzieniu w Raciborzu. W tym miejscu, mógł nawet być ciekawy obrót jego losów, bo po 35 latach odsiadki władze ułaskawiły go za dobre sprawowanie i chciały go wypuścić na wolność. Nie skorzystał. Naprawdę! Żyło mu się w Raciborzu po prostu wygodnie, bo nie musiał wiecznie siedzieć w celi. Pozwalali mu wychodzić na zakupy i kazali załatwiać drobne sprawy dla szefostwa placówki. W więzieniu miał zapewnione bezpieczne warunki i jedzenie. W ten sposób Elias stał się w Raciborzu żywą atrakcją turystyczną. Ludzie tyle słyszeli i czytali o nim, że gdy nagle wrócił na ulice, odwiedzał sklepy i kradł, to nie reagowali, a wręcz podziwiali jego poczynania, niczym w teatrze. Eliasz dokonał żywota w kwietniu 1918 roku.
I tak kończy się historia dobrych zbójników z Górnego Śląska. Opowieści i legendy o nich żyją zarówno w śląskich bajaniach, jak i pośród pasjonatów historii. Nie wiadomo ile legend o Pistulce i Eliasu łącznie istnieje, jednak należą one zdecydowanie do dziedzictwa naszego regionu.
Napisz komentarz
Komentarze