Trzy lata kruchego pokoju
Najpewniej większości z nas, jeżeli chodzi o relacje polsko-krzyżackie, z lat szkolnych najbardziej zapadła w pamięci tzw. Wielka Wojna, toczona w latach 1409-1411, która swój punkt kulminacyjny osiągnęła w bitwie pod Grunwaldem. Konflikt zakończony został podpisaniem pokoju w Toruniu. Traktat pokojowy pozostawił pewien niedosyt, gdyż przyniósł Królestwu Polskiemu tylko niewielkie zdobycze terytorialne. Szczególnie dzisiaj, z perspektywy wieków, łatwo wyrokować, że król Władysław Jagiełło mógł wtedy uzyskać znacznie więcej – widzimy wszak, że państwo Zakonu Krzyżackiego właśnie od Grunwaldu przestało stanowić realne zagrożenie dla Polski. Faktem jest jednak, że podpisanie dokumentów pokojowych nie doprowadziło do rozwiązania sporów.
Do wznowienia walk zachęcał przede wszystkim nieustanny kryzys w państwie zakonnym. Z jednej strony, przedstawiciele miejscowych miast i szlachty otwarcie sprzeciwiali się podnoszeniu podatków przez władze zakonne i raz po raz dawali znaki, że rozważają poddanie się pod opiekę polskiego króla. Z drugiej – wewnętrzne walki toczyły się na poziomie najwyższych władz Krzyżaków. Po bitwie pod Grunwaldem wielkim mistrzem został dowódca obrony Malborka, Henryk von Plauen. Jako zwolennik rządów twardej ręki nie był zbyt popularny, przy tym brutalnie tropiąc w swoim państwie spiskowców. Dodatkowo mimo fatalnej sytuacji finansowej państwa zakonnego otwarcie dążył do wznowienia wojny. Doprowadziło to w 1413 roku do jego obalenia – nowym wielkim mistrzem został Michał Küchmeister von Sternberg, zwolennik rozwiązywania problemów z Polską drogą dyplomatyczną. Wkrótce potem Plauen został uwięziony. Jak to często w polityce bywa – zmiana okoliczności doprowadziła do błyskawicznej zmiany poglądów. Brat Henryka, Ulryk, pełniący wtedy wysoki urząd komtura gdańskiego, zbiegł do Polski i został przyjęty przez Władysława Jagiełłę. Nagle von Plauenowie z zagorzałych wrogów stali się potencjalnymi sojusznikami.
Równocześnie na dworze króla węgierskiego i niemieckiego Zygmunta Luksemburskiego w Budzie pod sąd została poddana kwestia odszkodowania, jakie Zakon Krzyżacki miał wypłacić na mocy pokoju toruńskiego. Wysoka suma 100 000 kop groszy praskich, gdyby została wypłacona, oznaczałaby ostateczną ruinę państwa zakonnego. Dla zobrazowania kwoty – wół kosztował wtedy pół kopy, a bardzo dobry koń – pięć kop. Chodziło więc o pieniądze, za które można było kupić przykładowo 200 000 wołów. Ostatecznie w Budzie zapadł wyrok, zmniejszający kwotę odszkodowania do 40 000 kop. Oznaczało to jednocześnie, że stronie polskiej o wiele mniej opłacało się utrzymać pokój.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 29 sierpnia - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze