Przed sobotnim meczem niemal wszystkie statystyki przemawiały za podopiecznymi trenera Adriana Pajączkowskiego. MKS na własnym boisku do tej pory dał się ograć rywalom ledwie trzy razy w dwunastu spotkaniach obecnej kampanii ligowej, z kolei Polonistom ani razu nie przyszło się cieszyć z wyjazdowego triumfu. Nic więc dziwnego, że w tabeli obie drużyny dzieli punktowa przepaść. Jesienią jednak gogolinianie z Głubczyc wrócili z pustymi rękami, przegrywając tam 1-2.
– Nie ma co zaglądać w statystyki, bo w tej rundzie już sypnęło niespodziankami. W takich kategoriach można choćby odebrać wysokie zwycięstwo przed tygodniem Polonii z Walcami (5-1 – przyp. red.) – przestrzegał przed hurraoptymizmem trener MKS-u Adrian Pajączkowski.
W pojedynek lepiej weszli przyjezdni, którzy już po kilku minutach mogli i powinni objąć prowadzenie za sprawą Roberta Mirgi. Pomocnik gości po minięciu wybiegającego z bramki Wojciecha Stefanidesa próbował skierować futbolówkę do pustej bramki, ale ułamek sekundy zwłoki w jego wykonaniu spowodował, że ofiarną interwencją skórę gogolinianom zdążył uratować Piotr Krzyżowski. Niewykorzystana „setka” zemściła się na przyjezdnych w 23. minucie. Po rzucie rożnym powietrzny pojedynek z Mateuszem Prefetą wygrał Mykola Zhovtiuk i uderzeniem głową z bliska przymierzył na 1-0. W drugiej połowie goście ruszyli do odrabiania strat, ale mieli problem z wypracowaniem sobie klarownej okazji bramkowej. Jeśli ma się jednak w szeregach specjalistę od stałych fragmentów gry, takową może być rzut wolny, jaki w 74. minucie podyktował arbiter dla Polonii. Piłkę na 20. metrze ustawił wspomniany wyżej „Prefa”, który markując dośrodkowanie w pole karne, „kropnął” precyzyjnie tuż przy słupku, kompletnie zaskakując Stefanidesa. Radości jednak z tego faktu nie celebrował.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 30 maja - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze