O problemie poinformowała nas w ubiegłym tygodniu z jedna z mieszkanek ulicy Fabrycznej (dane do wiadomości redakcji). Jak mówi interweniująca, sprawa ciągnie się już latami.
- Najpierw było tych kotów kilka, potem kilkanaście, a teraz doliczyć się ich można z kilkadziesiąt – mówi seniorka. – Sęk w tym, że są to bezpańskie, wolno żyjące zwierzęta. Nie mają swoich opiekunów, nie są wysterylizowane (lub wykastrowane), więc mnożą się na potęgę.
Seniorka zgłaszała swój problem w Urzędzie Miejskim w Gogolinie. Pracownicy magistratu przyjechali na Fabryczną, aczkolwiek wizyta… nie przyniosła wyczekiwanych efektów.
- Przyjechała tu jedna z gogolińskich urzędniczek w asyście straży miejskiej – tłumaczy seniorka. – Dowiedzieliśmy się jednak, że gmina niewiele może tutaj zrobić. Nas zaś pouczono, że nie mamy tych zwierząt dokarmiać, bo to tylko pogłębia problem. Usłyszeliśmy, że koty mają sobie szukać pożywienia w lesie.
Interweniująca stoi jednak na stanowisku, że odpowiednie służby powinny złapać koty, a następnie je wysterylizować (bądź wykastrować) lub przewieźć w inne miejsce.
- Mieszkańcy są wściekli, że po okolicy kręci się tyle kotów – dodaje interweniująca. – Niektórzy są nawet agresywni w stosunku do tych zwierząt. Nie umiem na to patrzeć.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 26 listopada - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze