Na początek wypada wyraźnie zaznaczyć, że nie będziemy się tym razem zajmować wydarzeniami stricte historycznymi, tzn. udokumentowanymi w minimum dwóch niezależnych przekazach, albo też utrwalonymi w urzędowych dokumentach, które powstały w czasie życia ich bohaterów. Szczególnie najstarsze opisane dalej opowieści to typowe rodowe legendy. Ich twórcy najpewniej w pełni świadomie zmyślali opisywane przez siebie wydarzenia, nie mając dla nich żadnego potwierdzenia. Imiona wybitnych przedstawicieli rodu były wymyślane i wpisywane w prawdziwe wydarzenia historyczne, dla których brakowało szczegółowej wiedzy. Czyniono to w ściśle określonym celu – należało pokazać, że ród miał szczególnie długą i bogatą historię, budując jego tradycję i prestiż. Rzecz jasna takie swobodne podejście do własnej przeszłości nie było wyjątkiem. Swoje legendy rodowe pielęgnowała i przekazywała z pokolenia na pokolenie większość europejskiej szlachty.
Od walki z cesarzem…
Pierwsza z legend dotyczy okresu tzw. wojen markomańskich. To seria konfliktów pomiędzy Cesarstwem Rzymskim a plemionami germańskimi zamieszkującymi nad środkowym Dunajem w latach 169-180. Zaczęły się od uderzenia Markomanów na prowincje rzymskie na terenie dzisiejszych zachodnich Węgier, Austrii i południowej Bawarii. Rzymianie jednak odparli wroga, a następnie w ciągu kolejnych kilkunastu lat systematycznie podbijali jego tereny, planując włączyć je w skład swojego imperium. Wyprawy rzymskie, którymi dowodził cesarz Marek Aureliusz, doprowadziły między innymi do zajęcia dzisiejszych Moraw i Słowacji. Legiony dotarły w pobliże źródeł Odry, będąc w całej swojej historii najbliżej naszych terenów. Ostatecznie jednak po śmierci cesarza jego syn Kommodus porzucił uzyskane tereny i pozostał przy utrzymaniu granicy na Dunaju.
Najstarsza legenda dotycząca Haugwitzów rozgrywa się właśnie w drugim etapie tych wojen. Rzymianie byli już wtedy górą i zdobywali kolejne tereny wroga. Wtedy jeden z markomańskich królów miał powierzyć rycerzowi o nazwisku Haugwitz obronę jednego z zamków. Dowódca miał doskonale wywiązywać się ze swojego zadania i zadawać wrogowi dotkliwe straty. Rzymianie mieli z nim tak duży problem, że zdecydowali się zaprzestać ataków i rozpocząć metodyczne oblężenie. Szczelnie otoczyli zamek ze wszystkich stron i uniemożliwili obrońcom zdobycie zapasów. Wyglądało na to, że nie odniósłszy sukcesu mieczem, dopną swego za pomocą głodu.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 3 października - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze