- Swoją pracę duszpasterską w Strzeleczkach rozpoczął ksiądz proboszcz w 1998 roku, w tym samym roku, w którym swoją działalność rozpoczął „Tygodnik Krapkowicki”. Jakie były początki tej pracy?
- To była ciekawa historia. Już wiedziałem, że będę odchodzić z parafii w Szymiszowie, bo takie było postanowienie biskupa Alfonsa Nossola. W tym czasie akurat przejeżdżałem z grupką przyjaciół przez Strzeleczki. Być może to było w kwietniu lub w maju 1998 roku. Doszły do mnie wiadomości, że tu będzie zmiana proboszcza, ale wówczas w ogóle mi nie przyszło do głowy, że ja nim będę.
- Jak to się dalej potoczyło?
- Potem ksiądz biskup mnie wezwał mnie do siebie i dał mi propozycję objęcia parafii w Strzeleczkach. Na podjęcie decyzji miałem 3 dni. Pojechałem do Strzeleczek i popatrzyłem na kościół. Dzień był pochmurny i jakoś nie sprzyjający decyzjom. Na drugi dzień przyjechałem raz jeszcze, stanąłem przy murze przed świątynią i w tym momencie pojawiło się słoneczko na niebie, które wyszło zza chmur. Ono pięknie rozświetliło kościół i wtedy zapadła decyzja: przyjmuję tę parafię. Pojechałem prosto do biskupa Nossola do Opola i powiedziałem, że chcę być proboszczem w Strzeleczkach. Miałem świadomość, że pod względem gospodarczym jest tam trochę do zrobienia, ale to akurat było mi na rękę, bo miałem doświadczenie i wykształcenie w tym zakresie. Skończyłem technikum elektryczne, a potem 3 lata studiowałem na Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu.
- Czyli nie wstąpił ksiądz do seminarium zaraz po maturze?
- Moi rodzice bardzo szybko odeszli z tego świata. Gdy miałem 16 lat zmarła moja mama, rok później zmarł tato. We mnie toczyła się dość długa ostra walka duchowa, czy zostać inżynierem czy księdzem. Ostatecznie zwyciężyło powołanie kapłańskie.
- A gdzie ksiądz pracował przed przyjściem do Strzeleczek?
- Po święceniach pracowałem w Gliwicach, potem w Węgrach-Osowcu. Jeszcze później 4 lata studiowałem na wydziale duszpasterskim na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. To nie były łatwe czasy. Tam przeżyłem stan wojenny. Następnie otrzymałem dekret do Szymiszowa i Rożniątowa. Oprócz tych dwóch parafii posługiwałem jeszcze w domu opieki społecznej w Szymiszowie, gdzie wtedy przebywało 120 pacjentów i pracowało 60 osób. W 1998 roku biskup Nossol powiedział, że mogę objąć parafię w Strzeleczkach, gdzie był jeden kościół i jedna szkoła na terenie wioski. To była prawda, był jeden kościół parafialny, ale… na cmentarzu był jeszcze drugi kościół. Owszem, szkoła też była jedna, ale już niebawem powstało nowe gimnazjum na terenie parafii. To jednak mnie motywowało, bo ja nie bałem się duszpasterstwa. Zawsze podkreślałem, że ksiądz powinien być nie tylko w kościele i na plebanii, ale wśród swoich wiernych, do których został posłany. I tej zasady starałem się przez 26 lat trzymać.
- No właśnie, funkcję proboszcza w Strzeleczkach pełnił ksiądz przez 26 lat. Jak na przestrzeni tego czasu zmieniała się parafia i duszpasterstwo? Jak oczami proboszcza zmieniły się same Strzeleczki i ludzie, którzy tu mieszkali i mieszkają?
- Kiedyś ludzie inaczej podchodzili do życia. Dawniej nie do pomyślenia było, żeby wyjechać na urlopy, bo przecież tyle pracy było przy gospodarstwach domowych. A dziś ludzie wyjeżdżają nad morze, w góry i za granicę, co mnie bardzo cieszy. Moim zadaniem było tylko przypominanie, żeby w tym czasie ludzie praktykowali wiarę i jej nie tracili. W ogóle zmieniło się też samo podejście do praktyk religijnych. Opinia publiczna już nie osądza ludzi, którzy nie chcą chodzić do kościoła, więc do świątyni idą tylko ci, co chcą. A zatem w nabożeństwach i mszach uczestniczą gorliwi wierni. Czuję też, że na przestrzeni lat społeczność Strzeleczek stała się bardziej otwarta znajdą. Jeżeli ksiądz będzie otwarty na ludzi, to i ludzie się przed nim otworzą. Ja się starałem, żeby być zawsze blisko wiernych.
Zanim skomentujesz przeczytaj całość w aktualnym wydaniu Tygodnika Krapkowickiego z 20 sierpnia - e-wydanie dostępne tutaj.
Napisz komentarz
Komentarze